Ciekawostki, Nauka i technologie, Nauka w Polsce, Opinie i komentarze

Korzenie polskiej państwowości – nowe spojrzenie

Fot. Flickr, Ministry of Foreign Affairs of the Republic of Poland

Nazwa naszego kraju wcale nie pochodzi od plemienia Polan i została nadana w… Rzymie, dynastia piastowska zawdzięcza sukces na scenie politycznej handlowi niewolników znad Wisły, a stolicą Polski za Mieszka i Chrobrego nie był ani Poznań, ani Gniezno, ani… żaden inny ośrodek.

Historia i archeologia lubią uproszczenia, ostre cezury, dokładnie wytyczone granice. Coraz częściej unikają też szerszych ujęć syntetycznych na rzecz szczegółowych analiz. Prof. Przemysław Urbańczyk w swojej nowej książce „Zanim Polska została Polską” (Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika) ponownie wsadza kij w mrowisko i próbuje naszkicować nieco odbiegający od powszechnie przyjętego obraz początków państwa polskiego.

Jak zwykle naukowiec nie szczędzi krytyki żadnej ze stron – zarówno archeologom (zarzucając im „ograniczanie się do zabiegów antykwarycznych”), jak i historykom (niekończące się pogłębianie analiz źródłoznawczych). Wytyka też ciągły brak refleksji metodologicznej wielu badaczy i ich zdroworozsądkowe rozumowanie, którego nie są w stanie zmienić na rzecz koncepcji oraz teorii wyjaśniających. Publikacja ma być próbą zebrania danych z obu stron – archeologii i historii – i syntezą. Prof. Urbańczyk uważa, że „nie mamy jasnej wizji tego, co się stało w X w. na ziemiach położonych między Wisłą a Odrą”. Zastrzega też, że jego wizja nie jest jedyna i ostateczna – naukowiec zachęca do dyskusji. „Analizuję, szukam i dociekam, mając świadomość własnej niedoskonałości; prowokuję, stawiając znaki zapytania nawet w kwestiach już dawno uznanych za rozstrzygnięte. Jest to bowiem obowiązek badacza myślącego!” – przekonuje archeolog.

Prof. Urbańczyk dyskutuje z kilkoma głównymi mitami. Pierwszy to obecność na ziemiach Polski ściśle określonych plemion przed zjednoczeniem dokonanym przez Mieszka I. Naukowiec zarzuca badaczom, że określenie „plemię” stosowane jest w tym kontekście w sposób bezrefleksyjny, a co za tym idzie nie mający wiele wspólnego z rzeczywistością. Zauważa, że archeolodzy nie są w stanie wyróżnić na podstawie zabytków jasnych granic domniemanych plemion – ze względu na unifikację Słowiańskiej kultury materialnej. We mgle poruszają się, jego zdaniem, także historycy. „+Plemiona+, obdarzone nazwami zaczerpniętymi z niezbyt jasnych źródeł lub wręcz wymyślonymi przez historyków i archeologów, pomogły mediewistom wypełnić przestrzeń społeczno-geograficzną wcześniejszego średniowiecza względnie stabilnymi organizacjami terytorialnymi” – pisze prof. Urbańczyk. Naukowiec przedstawia inne modele interpretacyjne zaczerpnięte z nowoczesnej etnologii, które mogą zastąpić ugruntowaną na polskim gruncie wiarę w plemiona.

Dla wielu czytelników zaskakujący może być też rozdział dotyczący problematyki finansowej pierwszych Piastów. Piastowie mieli wzbogacić się (i dzięki temu przejąć władze) na handlu niewolnikami. Pojmani Słowianie trafiali do krajów arabskich. Monety arabskie odkrywane na ziemiach Polski i arabskie źródła pisane mają, zdaniem naukowca, potwierdzać takie przypuszczenia. Ten „biznes” – w postaci handlu słowiańskimi niewolnikami, trwać miał do końca X wieku. Prof. Urbańczyk określa słowiańskich niewolników jako „jedyny chyba znaczący towar +eksportowy+” na ziemiach kształtującej się Polski.

Co jakiś czas pojawia się i wraca dyskusja na temat pierwszej stolicy Polski. Autor przekonująco dowodzi, że próba jej wytypowania w przypadku państwa wczesnopiastowskiego jest po prostu bezprzedmiotowa, a rozumowanie wiodące do tego typu rozważań – ahistoryczne. Naukowiec opisuje, jak wyglądała sytuacja kształtujących się innych państw europejskich w tej kwestii – tam również często nie było w tym czasie jednej siedziby władcy, a ten nieustannie się przemieszczał. Stolicą był sam władca. Prof. Urbańczyk zgrabnie obala koronne dowody na stołeczność Gniezna czy Poznania. „Przesłanki historyczne są bowiem niepewne, świadectwa archeologiczne zaś nie mogą być w tej kwestii rozstrzygające” – uważa.

Obalonych mitów jest więcej. Szkoda byłoby wszystkie wątki ujawnić. Czy autor ma we wszystkim rację? Zapewne nie, zresztą sam na kartach książki rewiduje swoje dawne ustalenia. Jednak tylko dyskusja przyczynia się do rozwoju nauki. Lektura najnowszej książki prof. Urbańczyka to interesująca zabawa intelektualna, którą polecam nie tylko archeologom i historykom, ale też pasjonatom historii. Autor uniknął skomplikowanej naukowej nowomowy, a mimo to książka ma wszelkie cechy rozprawy specjalistycznej – przypisy czy indeks. Rechotem (lekcji) historii jest jednak to, że główne i sztandarowe dane odnoszące do początków państwa polskiego przedstawiane w szkolnych podręcznikach jako pewnik, okazują się po lekturze książki trudne do obronienia.

PAP – Nauka w Polsce, Szymon Zdziebłowski